Uwaga!

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 1 - Bezimienna

Dla każdego kto czekał i ostatnio odrobinę się bał. Tu już nie strasznie, bardziej przygnębiająco :D
Jest wiele rzeczy, których nie rozumiem. Pytań, na które nie umiem odpowiedzieć. Czemu wilki zaatakowały? Czemu rodzice nie wspięli się na drzewo? Czy Max przeżył starcie z białym wilczurem? Czemu basior po mnie nie wrócił? Czemu dom dziadków został cały zniszczony? Czemu "ciotka" Jade przygarnęła mnie do siebie? Czemu umarła i muszę pozostać na utrzymaniu jej męża, drwala? Czemu muszę pracować od rana do nocy u różnych, nieznanych ludzi? Czemu nikt nie może mnie stąd zabrać? Czemu nikt nie wie kim jestem?
Czemu ja nie wiem kim jestem?
Skuliłam się jeszcze bliżej ognia, starając się ogrzać zmarznięte ręce i nogi. Wytarte, dziurawe spodnie do kolan i nieokreślonego koloru bluzka, nie są dobrymi ubraniami na zimę. Na szczęście, nadchodziła powoli wiosna, a mi jakimś cudem udało się uniknąć odmrożeń, mimo tego, że to w zimie praca jest najcięższa. Wychodzenie na śnieg w najgorsze mrozy, by przynieść opał. Wyciąganie zamarzniętej wody ze studni, którą najpierw należało rozdrobnić wiosłem. Zajmowanie się zwierzętami i odśnieżanie przed budynkami... Ale przeżyłam! Jak mawia stara Brecklet: "Zamiast się nad sobą użalać, zamknij jadaczkę i szoruj podłogę". Szczęściara ze mnie. - Stwierdziłam i wybuchnęłam histerycznym śmiechem, który prędko przerodził się w kaszel. Tak, mam wielkie, cholerne szczęście. Siedziałam na strychu w domu Harna, wdowca po Jade. Osobie, która sześć lat temu znalazła zrozpaczoną ośmiolatkę niedaleko dziwnej ruiny. Ośmiolatką byłam ja, ruiną dom dziadków. Każdy z mieszkańców odciętej od świata wsi Cager zarzekał się, że nie ma pojęcia skąd wziął się ów dom, że nie słyszał, by ktokolwiek tam mieszkał a tym bardziej, by miał gości. Nikt mnie u nie znał a Jade przygarnęła mnie, bo każda para rąk zawsze przydaje się do pracy. Cager to wioska zajmująca się wycinką drzewa, które potem jest spławiane rzeką do innej mieściny, w której mało jaki Cagerczyk kiedykolwiek był. Większość mężczyzn para się w Cager pracą drwala, tak jak mój opiekun Harn, który zarabia dodatkowo zatrudniając mnie u innych mieszkańców. Już od dawna nikogo nie dziwi widok chudej dziewczyny w długich poplątanych czarnych włosach i z przerażającymi, czarnymi, głodnymi oczyma biegającej z wiadrem po placu. Teraz miałam chwilę przerwy. Wolną ręką pomacałam suszące się przy ogniu buty. Były tak dziurawe, że czasem miałam wątpliwości czy wkładam stopę w odpowiednie miejsce. Przez okno pozbawione szyb obserwowałam drwalów układających bele ze ściętych drzew nieopodal "Drogi Donikąd" . Wracali ze ścinki z drewnem na opał wsi. Resztę już wcześniej spławili rzeką. Rośli mężczyźni, każdy z ogromną siekierą porozsiadali się przy lub na kłodach i pijąc, paląc i śmiejąc się świętowali powrót. W końcu każdy powód jest dobry, by sięgnąć po flaszkę. Wśród nich kręciły się kobiety rozdając trunki i ciepłe jedzenie. Moją własną chwilę błogiego spokoju przerwało charakterystyczne wołanie, na które byłam wyczulona tak, że pewnie wiedziałabym o co chodzi nawet z odległości paru kilometrów.
- Sieroto, gdzie woda?! - Tak na mnie wołają. Sierota albo niemowa, bo od dawna nie wypowiedziałam słowa dłuższego niż "jedzenie". Na to wołanie zerwałam się na równe nogi i zbiegłam na dół. Mimo, że nie miałam na to ochoty, chwyciłam przygotowane zawczasu wiadro z wodą i pognałam pędem do drwali. Starałam się biec jak najszybciej, policzek i dłonie bolały mnie już od prawie trzech dni. Gdy byłam już prawie na miejscu spostrzegłam, że wszyscy zebrali się wkoło, komentując z ożywieniem coś co znajdowało się u stóp jednego z mężczyzn. Dostrzegłam też, że kilka kobiet opatrywało rany pięciu drwalom. Jeden z nich nie miał ręki.
- Tutaj, sieroto! - Przywołała mnie Sara. Jedna z tymczasowych pielęgniarek. Zaniosłam im wiadro i uciekłam prędko. Przed mdłościami i wspomnieniami.
Przegryziona ręka dziadka.
Powstrzymałam łzy i prędko skupiłam się na czymś innym. Zauważyłam, że mimo tragedii wszyscy są roześmiani a zaczerwienione od alkoholu twarze widać niemal wszędzie. Zbliżyłam się nieco bliżej koła, utworzonego wokoło kilku drwali. Jeden z nich opowiadał coś z przejęciem, gestykulując żywo.
- ...I wtedy ta bestia wyskoczyła z lasu i rzuciła się na Oreta. Normalnie nie widziałem nigdy czegoś takiego! Patrzcie! Wielkie bydle chapsnęło mu rękę, tak, jak my kroimy masło nożem. Ale żem zawołał chłopców na wieprza ruszyliśmy. Ten nic, chciał wszamać jeszcze całego Oreta. Ale Harn zaszedł go od tyłu i... Ciach! Rąbną prosto w kark. Ale to tylko wkurzyło bestie i skoczyła na Harna. Ale na szczęście ja z chłopcami wzięliśmy siekierki i rach, ciach, choć łatwo nie było se poradziliśmy. Potem... - Ärrich opowiadał dalej, ale już go nie słuchałam. Zbliżyłam się jeszcze do koła. Powoli, krok, po kroku udało mi się dostrzec postać prezentowaną oniemiałym widzom. Moim oczom ukazał sie olbrzymi, pocięty od ciosów siekier, szary wilk. Wspomnienie zalały mnie z całą mocą. Nocne wilcze wycie było bolesne ale teraz było nieporównywalnie gorzej. Ból rozchodził się po ciele. Tak jakbym przeżywała cierpienia swoich bliskich. Cierpienia sprzed sześciu lat, każde ugryzienie, uderzenie. Ból, ból, ból. Oczy zaszły mi łzami a przerażająca pustka w sercu otworzyła się na nowo. Poczułam, że tracę grunt pod nogami i cofnęłam się gwałtownie. Poczułam, że na kogoś wpadłam a ciężka ręka opadła mi na ramie. Odwróciłam się prędko i zobaczyłam, że stoi za mną Harm. Mężczyzna cuchnął alkoholem, brudem i potem. Przez twarz przebiegała mu poszarpana blizna.
- Oh, a kto to? Moja mała sierotka? - Spytał zapitym, zachrypniętym głosem - Co tu porabiasz kochana? Przyszłaś odwiedzić swojego ukochanego wujaszka? - Parsknął śmiechem, a wraz z nim reszta wioski. Czułam, że policzki mi płoną. Usiłowałam się cofnąć ale wbił mi paznokcie w ramie. Pisnęłam jak szczeniak. - Widzicie?! Widzicie ludziska? - Zwrócił się do zebranych - Ja przygarnąłem tą małą, dzięki mnie żyje i odpłaca mi się ciężką pracą! - Po czym nachylił się znów do mnie - Przyniosłaś opał do domu? - Kiwnęłam gorączkowo głową. Modliłam się, żeby mnie już puścił - A nakarmiłaś Bestię? - Otworzyłam szeroko oczy. Bestia był olbrzymim owczarkiem. Zamknięty wiecznie w piwnicy pies oszalał i potrafił rozszarpać wszystko na swojej drodze. Ale nigdy nikt nie kazał mi go karmić. - Nakarmiłaś, czy nie?! - Powoli pokręciłam głową. Żyła na grubej szyi Harma zaczęła pulsować - Nie nakarmiłaś?! Nie nakarmiłaś?! Tak mi się odwdzięczasz, za wszystko co dla ciebie zrobiłem?! Nieprzydatny, mały śmieć! - Wywarczał. Prawa dłoń uniosła się a ja skuliłam się przed ciosem, który ku mojemu zdumieniu nie nastąpił. Zamiast tego, drwal złapał mnie za szczękę i uniósł głowę, tak, bym spojrzała mu w oczy. Na widok jego wzroku zrobiło mi się niedobrze. - A wiesz, moja mała? Może tym razem cię nie ukarze. Ale musisz mi ładnie podziękować...
- Dz... Dziękuję... - Wymamrotałam, szczękając zębami. A on tylko uśmiechną się szeroko.
- Miałem na myśli jeszcze ładniej... - Rzekł a zebrani wybuchnęli śmiechem. Po czym Harn chwycił mnie za nadgarstek i zaczą ciągnąć w kierunku stojącej nieopodal szopy na drewno...
Jestem rozczarowana. Kiepski rozdział. I mnóstwo błędów D: Ehh... Pozdrawiam, tak mimo wszystko...

Rozdział 2 - Ucieczka

Zabolało, gdy Harn pchnął mnie do środka szopy a ja upadłam na ziemię. Natychmiast podniosłam się z cichym  jękiem i cofnęłam pod stertę belek ułożonych przy ścianie. Harn zarechotał i chwycił mnie za nadgarstki.
- Nie... e... Proszę... - Wyjęczałam. Mężczyzna uśmiechną się tylko obleśnie i przybliżył oblizując wargi. Krzyknęłam i usiłowałam się wyrwać ale drwal wyciągnął z kieszeni nóż sprężynowy. Znieruchomiałam gdy przyłożył mi go do policzka.
- Uspokój się, bo skończysz jak Jade. - Powiedział z uśmiechem satysfakcji obserwując moje przerażone spojrzenie.
N... Nie... - Wymamrotałam drżącymi wargami. Harn przycisnął ostrze mocniej i poczułam jak ciepła krew spływa mi po policzku. Nie mogłam dłużej już wytrzymać. Wgryzłam się mężczyźnie w przedramię. Smakował potem, drewnem i  brudem. Zszokowany krzyknął  i wypuścił ostrze z ręki. Chwyciłam je i zanurkowałam pod jego ramieniem gdy usiłował mnie schwytać. Wybiegłam z szopy i ruszyłam pędem do lasu. Musiałam dotrzeć jak najgłębiej. Tam gdzie nawet drwale nigdy by się nie zapuścili.  Przerażająca świadomość, że w końcu po latach, uciekam z miejsca moich koszmarów przerażała. Ale też  pozwalała mi biec jak najszybciej. Gdzieś w tyle usłyszałam krzyki. Z pewnością szykowali pogoń. Adrenalina sprawiła, że niemal frunęłam nad zmarzniętą ziemią i już po chwili dotarłam do lasu. Szczekanie psów pozwoliło mi sądzić, że pościg się rozpoczął. Mężczyźni z Cager zwykle brali ze sobą psy na polowania, na sarny, jelenie, czasem dziki. Ale teraz polowali na mnie. Ja byłam zwierzyną.
~*~
Straciłam rachubę czasu. Od ujadania psów bolała mnie głowa. Od biegu po kamieniach i zamarzniętej ziemi stopy. Od ostrza noża policzek. Siedziałam skulona w opuszczonej norze jakiegoś zwierzęcia i nasłuchiwałam. Każdy okrzyk, każdy trzask ułamywanej gałązki sprawiały, że nie byłam w stanie powstrzymać drżenia ciała. Jedynie nóż odebrany Harnowi a teraz ściskany kurczowo w dłoni dawał złudzenie bezpieczeństwa. Nie miałam pojęcia co chcą mi zrobić ale jedno wiedziałam na pewno. Drogo sprzedam swoje życie. Gdy szczekanie, obelgi i odgłosy kroków oddaliły się poczułam jak adrenalina spada. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno a głód zaczął dokuczać mi jeszcze bardziej niż zwykle. Powoli, nadal ściskając w dłoni ostrze wygramoliłam się z kryjówki. Spojrzałam w górę na księżyc w kształcie sierpu. Las pogrążony w nienaturalnej ciszy.  Bez śpiewających ptaków, bez odgłosów życia. Przeklęty. Tak jak ja. Moim priorytetem stało się znalezienie względnie bezpiecznego miejsca na nocleg. Zgarnęłam z ziemi śnieg i przyłożyłam do rozgrzanego policzka. Nieopisana ulga wydobyła z mojego gardła cichy jęk. Ruszyłam w drogę. Po pewnym czasie ręka zmarzła straszliwie i wpadłam na pewien pomysł. Uklękłam na ziemi i wygrzebałam spod topniejącego śniegu mech. Na nim położyłam śnieg i mogłam ruszyć dalej przyciskając co jakiś czas odświeżany opatrunek. Policzki i oczy nadal były mokre ale zacisnęłam wargi, by powstrzymać się od płaczu. Nie tutaj. Nie teraz. Muszę znaleźć schronienie.- Powtarzałam w kółko w myślach. Szłam chwiejnie starając się rozruszać zmarznięte ciało. Co jakiś czas upadałam na śnieg z cichym jękiem i pozwalałam sobie na minutę odpoczynku. Potem zimno przybierało na sile i ruszałam dalej. Po pewnym czasie księżyc, będący moim jedynym światłem przysłoniły chmury a pomiędzy drzewami zaczęła się wić szara i gęsta mgła. Nie przerywając marszu rozglądałam się gorączkowo za miejscem do spania. Nienaturalną ciszę przerwało wołanie.
-  Eleanor! Elle! Skarbie gdzie jesteś?! -  Zmarłam. Stanęłam skamieniała i nasłuchiwałam. - Elle! Córciu! Gdzie jesteś?! Eleanor! - Znałam ten głos. Usiłowałam go wyprzeć z pamięci tak jak resztę wspomnień, ale czaił się gdzieś, na granicy podświadomości.
- Mama... - Powiedziałam, smakując słowo. Bolało. Wspominanie, jest jak rozdrapywanie starych ran.
- Eleanor!!! Córeczko!!!  - Ale ten głos był jak najprawdziwszy.
- Mamo! Mamo tutaj!!! - Wrzasnęłam i puściłam się biegiem w stronę głosu. To musiała być ona. Zraz ją odnajdę, przytuli mnie i powie, że wszystko dobrze...
- Eleanor! Skarbie! - Biegłam jak najszybciej. Nie zwracałam już uwagi na piekący policzek, krwawiące dłonie i kolana, zmarznięte stopy i głód. Zaraz odnajdę swoją matkę.
- Mamo! Już biegnę! Czekaj na mnie!!! - Nóż i opatrunek zostały tam, gdzie je porzuciłam. Już się nie liczyły. - Biegnę do ciebie!!! - Łzy kapały mi po policzkach i rozmazywały świat, gdy do niej biegłam. Do swojej mamy.
- Elle! - Przerażona spostrzegłam, że głos zaczął się oddalać.
- Nie! Mamo! STÓJ! - Wydarłam się. Byłam już tak blisko. Mama chce już iść, jest zimno. Tata pewnie czeka na nas w domu. - MAMO! Zaraz będę! - Nie mogę pozwolić, żeby pomyślała, że wróciłam już do domu. - Czekaj na mnie! Tu jestem!!!
- Córciu...! - Głos zaczął cichnąć. Nie ważne jak szybko biegłam, oddalał się aż w końcu ucichł. Potknęłam się o wystający korzeń i runęłam jak długa na ziemię.
- Mamo! - Wyjęczałam i zawyłam, jak zranione zwierze. Oparłam się o drzewo i ukryłam twarz w dłoniach. Wyłam rozpaczliwie, krztusząc się łzami i krwią spływającą po policzku.
- Mamo... - Moim ciałem wstrząsnęły gwałtowne torsje i zwymiotowałam żółcią. Wbiłam palce w pień. Nie mogłam pozwolić, żeby mnie zabrali. Ale zbliżali się. W przebraniach drzew i krzewów, szarpali moje włosy i ubranie. Potwory, wspomnienia... Zło, zło, zło... Las mnie nie chciał. Chciał... Zabić zniszczyć, pożreć. Rozszarpać na maleńkie kawałki moje sfatygowane i dziurawe serce. Zło, zło, zło... Nie miałam siły już się bronić. Mgła otoczyła mnie szczelnie, zimnym i wilgotnym kocem i porwała do świata koszmarów.
~*~
Tak, jestem zadowolona z tego rozdziału. :3 Coś się wreszcie dzieje. Są błędy i WIEM, ŻE JEST KRÓTKO!!! Ale jestem zadowolona z całokształtu. Dedyk dla Deany - Mojej, chyba najbardziej niecierpliwej czytelniczki, Rei - bo z radością akceptuje moje pomysły i udaje, że nie widzi błędów, Luny - ty niewyżyta spamerko! xD Kai - bo sądzi, że biorę (fiu, fiu, fiuu, fiu, la, la, la... :3) i ma młodszego brata >:D i Dorocie - widzę ją po raz pierwszy ale mnie zmotywowała do poprawy poprzedniej notki. :> 
Dziękuję Wam!